sobota, 13 czerwca 2015

osiem.

Jestem zmęczona.
Czuję, że nie mogę złapać oddechu. Kiedyś potrafiłam odpoczywać w nocy. To był moment, kiedy świat się zatrzymywał, a ja doprowadzałam samą siebie do porządku. Teraz wszystko się zmieniło, a wraz z momentem, kiedy niebo robi się czarne czuję, jakby ulatywało ze mnie życie. Budzę się następnego dnia rano i cała machina znów się rozpędza, a ja się rozpadam, rozlatuję w pył. Jestem taka rozsypana, że to aż nieprzyzwoite. Coś się dzieje w mojej głowie, czego nie potrafię nazwać ani opowiedzieć. Chroniczny deficyt słów. Może i tak się zdarzyć, że już nigdy nie zrozumiem, nie odzyskam spokoju. Może już tak ma być? Absurd na każdym zakręcie.
Kiedy znajdę siłę, aby znów się poskładać? Co zatrzyma ten rozpędzony wir? Chciałabym sama to zrobić. Świadomie. Nie powierzać tego dłoniom, którym nie ufam. Już dawno nie czułam się tak słaba, tak nic nieznacząca.. Usiłuję ustać na nogach po moim ostatnim umieraniu. Ludzie omijają moje obłąkania.
Napad dręczonego sumienia. Wtedy chce się wchłonąć samą siebie.

środa, 10 czerwca 2015

siedem.

Czas dołów i głębin. Spadanie, wywracanie pojęć i wartości, pasji i rezygnacji. Desperacji, depresji, szaleństwa. Letnie odcienie melancholii. Letnie deszcze smutku. Letnie burze pragnień. Sama czysta forma poezji. Bez ładniej treści, którą mogłaby przerosnąć nieudana forma. To jakaś paranoja. Ludzie mnie unikają, bo boją się mojego lęku, milczenia, chorób i desperacji. Nie pytają, bo boją się obsesji śmierci, którą chowam pod zaciśniętymi ustami i trochę między powiększoną czernią moich źrenic, a brudną zielenią oczu. Nie jestem pewna, czy chcę wyjść z mojego świata do rzeczywistości. Sprawy zewnętrzne reguluję wewnątrz siebie, chorując. Tak, by mój świat nie był zagrożony przez innych. Bo każdy mój obecny bunt będą interpretować jako pogorszenie zdrowia psychicznego. Nie są w stanie zrozumieć - złudnego jeszcze - dokonującego się we mnie przewartościowania. Jestem w sobie, reszta to fikcja. Inny wymiar spojrzeń i odczuwania. Cisza obowiązuje od teraz. 

poniedziałek, 8 czerwca 2015

sześć.

Nie wiem czego mi jeszcze potrzeba. Ilu granic, drogowskazów i ławek po drodze na dno. Daleko mi do siebie corazdalej. Przeżarły mnie doszczętnie wydarzenia ostatnich miesięcy i czuję się trochę bardziej niż wrak. Szpital. Milion małych szaleństw z jednym wielkim na czele. Szukam schronienia i  nie potrafię już o siebie zadbać. Lekarz wyraźnie powiedział: ''Proszę bardziej dbać o swoje zdrowie, to nie żarty''. Być może lubię igrać z życiem albo jestem małą złośnicą, która uwielbia robić na przekór, a sama ponosi największe szkody. To wszystko dzieje się mechanicznie, gdzieś poza mną, w przestrzeni nie do uchwycenia. Tylko nienawiść jest do skontrolowania i notoryczne zwiększanie jej wobec siebie. Nie mogę na siebie patrzeć. Nie wierzę w to, jak bardzo zmieniło się moje ciało, jak ja się zmieniłam, jak bardzo tłucze mi się po głowie przeświadczenie, że to co było już nigdy nie wróci. Łamię się w pół. Już tylko modlitwy o okruchy, małe kawałki i wiatr.