niedziela, 18 stycznia 2015

jeden.

Błądzę oczami po zbyt dobrze znanych mi ścianach. Szukam spokoju tam, gdzie nie tak dawno go odnajdywałam. Ale teraz to tylko puste szafki, puste okna i zeszyty pełne pustych słów. Marzę o wolności. Czekam, aż będę mogła zacząć w ciszy i samotności zrzucać z siebie cały ten ciężar. Między wschodami i zachodami, na siedemnastym piętrze. Odliczam dni, ale gubię się przy szóstym. Czas stoi w miejscu, topię łzy w zimnej kawie. Uderzam palcem o filiżankę. Połamane paznokcie, oczy - bardziej niż zawsze - zielone, szklane. Ktoś znowu siedział na parapecie i płakał.